13 lat temu kiedy jeszcze studiowałem byłem asystentem społecznym ministra Arkuszewskiego. Do biura prowadzonego przez posła w Białymstoku przyszła zapłakana matka. Poprosiła o interwencję. Jej prośby nie docierały do żadnego z urzędników, policjantów, sędziów czy prokuratorów. Samotnie wychowywała synów – bliźniaków. Jeden z nich zginął. Został przygnieciony przez samochód, który zjechał na niego z podjazdu, kiedy ten poszedł otworzyć drzwi do garażu. Widziałem zdjęcia z miejsca wypadku, widziałem zdjęcia nieżyjącego, widziałem pisma, protokoły oględzin i wysłuchałem opowiadania matki. I uwierzyłem. Jej syn nie mógł zginąć na tak krótkim podjeździe, przygnieciony samochodem, samochód nie mógł tak stać kiedy zjeżdżał po skosie z podjazdu, nie nabrałby takiej prędkości aby zabić prawie dorosłego młodzieńca. Wysłuchałem też informacji o tym jak policja „zabezpieczyła” teren , jak brat tej kobiety, a jednocześnie jej sąsiad szybko spalił wszystkie ubrania jej nieżyjącego syna. Z okoliczności wynikało, że rodzeństwo żyło jak przysłowiowy pies z kotem, kobieta usiłowała rozbudować bliźniak w którym mieszała, a jej syn zginął w dniu gdy przywiózł pustaki do domu. Wszystkie instancje prokuratury umarzały postępowanie pomimo ekspertyz wskazujących, że obrażenia nieżyjącego syna nie mogły powstać w skutek wypadku opisanego wyżej. Opinii profesora Rzeplińskiego – wtedy sekretarza Komitetu Helsińskiego w Polsce, specjalizującego się w dziedzinie kryminologii, prawie karnym i prawach człowieka. Wspólnie z kolegami przekazaliśmy informacje posłowi, wysłaliśmy zapytania do prokuratury, wkrótce po tym zacząłem pracować w Warszawie. Po 12 latach wracając samochodem z Płocka do domu usłyszałem w radio, że minister Kwiatkowski wznowił nadzwyczajnie jakieś postępowanie, które dotyczyło śmierci młodego człowieka, o które to wznowienie walczyła matka. Po kilku minutach skojarzyłem sobie później opisane szczegóły ze sprawą, w której pomagałem. Matka od 12 lat usiłowała wyjaśnić sprawę i przez 12 lat żaden z urzędników nie pomógł jej załatwić sprawy. Może dlatego, że nie była nikim znaczącym, że nie miała pieniędzy tylko żyła z niewielkiej renty. Przeżyłem prawdziwy szok.
Mój szok jest jeszcze większy, kiedy zestawię sprawę porwania syna jednego z biznesmenów z branży mięsnej mającego zakłady pod Płockiem. Nie mniej bulwersującą sprawą porwania i śmierci jego syna zajął się Sejm powołując komisję śledczą. Ani jedna ani druga sprawa nie znalazła jeszcze swojego finału. Myślę jednak, że heroiczna walka matki o sprawiedliwość za śmierć jej syna byłaby łatwiejsza gdyby tak jak ten biznesmen miała pieniądze.