Wakacje to też okres nauki, zwłaszcza kiedy wdycha się nad morzem powietrze z jodem.
Moja żona poszła po gofry i wróciła bardzo zaaferowana – Gofry są z FRUŻYNĄ!
– A co to jest? – zapytałem.
– Nie wiem! – odpowiedziała.
Wrzuciłem frużynę w Google. Google wszytko wie, a jak czegoś nie ma w Google to to nie istnieje.
No więc w Google tego nie było.
Nie myślałem tu oczywiście o informacjach typu: „polska frużyna piłkarska znowu przegrała …”
Zacząłem się zastanawiać czy to nie jest przypadkiem jakiś bardzo mało znany, ale jednak miejscowy specjał.
Poprosiłem, żeby jeszcze raz żona sprawdziła i sfotografowała rzeczony punkt menu.
Okazało się, że wyraz był dłuższy i że chodzi o „frużelinę”.
Nadal nie wiedziałem z czym te gofry są.
Pomógł stary, dobry Google – frużelina to … owoce w żelu.
Zabrzmiało całkiem smacznie, a później i tak zjadłem tradycyjnego, nadmorskiego . . . kebaba.