Boże Narodzenie za pasem. Drugi poważny atak zimy za nami. Pierwszy półtoragodzinny dojazd do pracy do Płocka już też. Gdyby nie poczucie czasu, to właściwie nie ma różnicy, czy wyjazd czy powrót. Wszystko jedno i tak wszystko odbywa się w nocy. Te nieznaczne ilości światła tracę siedząc w pracy. Chociaż trzeba przyznać, że nie bez rekompensaty w postaci wypłaty w okolicach dziesiątego każdego miesiąca.
Zachorowałem na zapalenie oskrzeli. Żona i koledzy w pracy dziwili się, że w moim wieku nie choruje się na to. Raczej w wieku kilku – kilkunastu lat. Wniosek – mam organizm nastolatka … choć to chyba nie jest powód do dumy. Z drugiej strony na ospę wietrzną też chorowałem w wieku 33 lat. Żeby mi tylko trądzik nie wyskoczył;). Mam to szczęście, że firma opłaca zakładowego lekarza. Jednak proszę nie myśleć, że jak się ma prywatnego lekarza, to problemy służby zdrowia gdzieś znikają. Moja próba połączenia się z recepcją w poniedziałek przy delegowanym tylko dla naszej firmy telefonie odniosła sukces o godzinie dwunastej. Miła Pani równie miło przekazała mi informację, że lekarz przyjmie mnie za 10 dni, po świętach. Później już za 3 dni, ale głęboko po południu. Po trzeciej próbie podziękowałem Miłej Pani i odłożyłem słuchawkę. Po rozmowie telefonicznej do HRów i zadaniu pytania, czy termin dziesięciodniowy do prywatnego lekarza to norma, zapisano mnie na następny dzień na południe. Grunt to znajomości ;). Znacie to Państwo skądś? Nie ma terminów i zapisy po znajomości? To dowód na to, że prywatne ubezpieczenia nie uzdrowią służby zdrowia.
Suma summarum do końca tygodnia będę siedział w domu, a leki kosztowały mnie 107 złotych. Nigdy jeszcze tyle nie zapłaciłem jednorazowo za leki dla siebie.
Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Zapalenie oskrzeli będzie się łączyło z przygotowaniem kilku potraw na Wigilię. Dobrze, że moja córka ostatnio wzięła się za gotowanie. Nie będę się nudził. Miłe towarzystwo zawsze się przyda. W rodzinnej atmosferze i w spokoju jak w święta.
Pragnę Państwu i sobie życzyć miłych, rodzinnych świąt i szczęśliwego nowego roku, nawet, jeśli Mikołaj w tym roku będzie trochę skromniejszy (w końcu mamy kryzys i jego też pewnie dopadł, a zawsze przyda się kilka złotych odłożonych na czarną godzinę.). Do widzenia w styczniu.
Nie wiem do czego Państwo, ale ja zobowiązuję się, że w nowym roku jak zwykle stracę na wadze, zacznę więcej czytać i w końcu nie będę się tak denerwował. Będę jak kwiat lotosu na niezmąconej wodzie jeziora … czy coś tam równie spokojnego jak np. ciężarówka pełna mnichów tybetańskich.